wtorek, 21 października 2008

z serii przygody Pancza Robotniczka




Taniec.

Rytmy, dźwięki, różne tony.
Cisza, cicho, coraz głośniej.
Warkot dźwięku, rozprowadza się donośnie.
Czujesz rytm. Poruszasz nogą.
Wpadasz w takt, gdy partner daje znak.

Powoli. Ostrożnie. Taniec.
Zaznajomić się z piosenką.
Wychwycić całe to piękno.
Zadać sobie trochę trudu.
Odbić lekko od ogółu.

Taniec. Dziwaczny przekładaniec.
Poddać się otulającym i czułym dźwiękom.
Muskającym ciało, niczym niewidzialną ręką.
Oddać się. Jemu. W beztrosce. Całkowicie!
Znienawidzić lub pokochać nad życie.






Jak to kiedyś powiedział Papa "na widok tego człowieka na myśl przychodzi mi podatek od wydeptanego gruntu"



W nawiązaniu do komentarza się pisze następująco:


Zabawa to była, ciekawa i miła, wesoła i nieco roztropna.
W każdym bądź razie nie była samotna, sporo osób było.
Przyjechały dziwki, kelnerzy, kilku pasterzy,
pies z rodowodem, ekipa kominiarzy nosz co złego się zdarzy,
komisarz z dwójki bo skargi były, dwóch brukarzy by parkiet obnażyć,
Krzyżacy na koniach, sprzęt metrologiczny w balonach,
wszyscy się bawili, a nad ranem się zmyli.
Taka to była zabawa, prywatka.
A nazajutrz, popsuta, zmęczona, bezsilna dziatwa.